Czy Bóg może mieszkać w stalowej barierce koloru rdzawo-błękitnego?

 

Słońce lało się z góry, powietrze niebieskie, wysokie, balustrada wzdłuż tarasu metalowa, farba trochę odpada, więc ślady brązowej rdzy przemieszane z fragmentami błękitnej, niebieskiej farby. I… pytanie – czy w tej barierce może być Bóg? Niedorzeczne przecież. Kto wie, może nawet świętokradcze w jakimś tam sensie.

W Starym Testamencie “święty” oznaczał – tu w języku hebrajskim – oddzielony. Tam wszystko polegało właśnie na świadomości nieprzystawalności, tego co święte i ludzkie, sacrum i profanum, tego co czyste i nieczyste. Świat ludzi był nieczysty i Bóg nie mógł w nim przebywać. Dlatego zbudowali mu “dom” – świątynię, w miejscu, od którego Bóg zaczął tworzyć świat, w którym Abraham położył Izaaka, by go zabić w ofierze.

To w tej Świątyni, wspinającej się nad otaczającym ją terenem może i na sto metrów w górę, mieszkał Bóg. A ludzie, całe ich dążenie do Boga polegało na zbliżaniu się, na oczyszczaniu z nieczystego. Więc nieczyste były zachowania i pokarmy. Czyny i myśli. I człowiek do tego oddzielonego, przebywającego w Świątyni Boga się wspinał. Schodami do wnętrza murów. Na dziedziniec zewnętrzny, gdzie monetami handlowali, wymieniali je, bankierzy. Potem na dziedziniec Izraelitów, dostępny tylko dla żydów. Dalej były dziedzińce kobiet i mężczyzn, za nimi 12 schodów i dziedziniec świątynny, ale wstęp mieli tam tylko kapłani i lewici – słudzy świątynni z plemienia Leviego. Ale Bóg nawet nie mieszkał tam, na tym dziedzińcu, na którym był ołtarz.

Bóg był, podobnie jak w kościele – bo katolicyzm skopiował do chrześcijaństwa pewne sprawy z historii – w specjalnym budynku i w specjalnym, oddzielonym pomieszczeniu. Święte Świętych – tam była prawdziwa Obecność Boża, z którą twarzą w twarz mógł stanąć tylko jeden Izraelita tylko jeden raz w roku. Nikt więcej. Nigdy więcej. Próba była karana śmiercią.

Chyba jest to jeden z najbardziej niedocenianych momentów z NT. Zdarzenie, które owszem fajne i znaczące, nie dociera ze swoim druzgocącym przesłaniem do ludzi. Bo oto, w momencie śmierci Jezusa, zasłona przybytku – miejsca, w którym mieszkał Bóg – rozdarła się na dwoje. I unicestwione zostało w ten sposób oddzielenie Boga od ludzi. I to jest właśnie różnicą chrześcijaństwa wobec judaizmu ST, że chrześcijaństwo powiedziało “Bóg z nami”.

Właściwie robił to cały czas Jezus z Nazaretu, gdy zamiast zamknąć się w “wieży z kości słoniowej”, by stamtąd nauczać, potępiać, dowodzić, szedł… do ludzi. Czasem nawet podłych, nie zasługujących na nic, poza potępieniem albo nawet kamienowaniem. Niszczył w ten sposób fundamentalne wówczas przekonanie o tym, że Bóg jest oddzielny od ludzi. Że jest – “gdzieś”, “tam”, a powodem po temu, jest nieczystość ludzi i ich świata. – I ty jadasz z takimi… – mówili do niego.

Jerzyki falowały nad wysoką wieżą kościoła. W tę i w tamtą. Ponoć te ptaki potrafią przez rok nie wylądować na ziemi. Nie wierzę, ale tak piszą. Widziałem je, bo wszyscy się po procesji do kościoła nie zmieścili, więc obserwowałem też, chcący-niechcący, tych małych lotników. Potem wracałem szybkim krokiem, spełniwszy obowiązek. I uderzyła mnie ta barierka i to powietrze, niebieskie takie. I się sam siebie zapytałem, Czy może Bóg jest… w tej barierce właśnie. Jest tu i teraz… wszędzie właściwie? No bo jeśli jest na-prawdę, to jak inaczej miałby być? Zamknięty w kościele w tabernakulum? Serio?

Więc może wtedy, gdy słyszymy śpiew ptaka, to Bóg jest właśnie w tym śpiewie, w każdym dźwięku, który dociera do naszych uszu, w każdym doznaniu, jakie jest naszym udziałem. A co jeśli przed nami kłopot, przeszkoda, problemy? Może wtedy Bóg staje się…  zadaniem, czymś do wykonania, pokonania, pracą, wysiłkiem, zmaganiem się. Ale gdzie jest, gdy ktoś podstawi nam nogę? Gdy nasz oszuka i skrzywdzi. Gdy nie mogąc się obronić, ochronić ani uciec – padamy na twarz, gdy nas rani ból, gdy cierpimy? Być może wtedy Bóg jest… Nami. Pada na twarz, rani go ból, cierpi.

Ale chyba najbardziej On jest, gdy pojawi się ktoś na świecie, kto uśmiecha się na nasz widok. Ten banalny gest bezinteresownej radości, radości z tego, że jesteśmy, jest chyba najmocniejszym przejawem i uosobieniem Jego obecności. Bo ponoć Bóg jest Miłością, która wszystko otula, wszystko stwarza, wszystkiego dobrego – chce. I nie ma Go tylko tam, gdzie ludzie zdecydują się Go nie widzieć. W sercu człowieka czyniącego zło.

Buty mi się nagrzały trochę od słońca, gdy tak szedłem wzdłuż bloku, oczami powłócząc tu i ówdzie, trącając wzrokiem tę balustradę, dotykając nim dalszych, bloków i budynków, szukając jerzyków, które jak na złość, gdzieś poszybowały i ani myślały się pokazać. I myślałem sobie, że Bóg jednak w tej barierce jest. Jest wszędzie. Widzi i czuje wszystko, co my widzimy i czujemy. Że może kiedyś się spotkamy.

———————————————
Mój audiobook {LINK}

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.