Biznesowe podejście do relacji, obecne w stosunkach międzyludzkich pewnie od zawsze, osiągnęło chyba pewne apogeum. Jego nośnikiem są idee wolnego rynku, samo-spełniania się, tego, że każdy ma prawo dążyć do szczęścia. Nawet komunizm to podejście, zwłaszcza u góry uczynił swoim.
Nie jest ono niczym nienaturalnym ani złym samo w sobie. Staje się ono destruktywne, gdy się rozrośnie, gdy przyćmi inne “rośliny ogrodu”, gdy stanie się głównym lub jedynym wyznacznikiem postaw i zachowań ludzi.
Transakcyjne/Biznesowe podejście do relacji polega na traktowaniu interakcji jako TRANSAKCJI HANDLOWEJ. Obie strony szukają zatem w relacji maksymalizacji swojego zysku. Jako tanie ideologiczne uzasadnienia pojawiają się tu od razu w tle, stare biedne nonsensy o tym, że każda wolna transakcja jest korzystna dla obu stron. Na przykład narkoman kupuje heroinę, sprzedawca mu ją sprzedaje i obaj odnoszą korzyść. Albo Indianie sprzedają Manhattan, dostają parę garnków i paciorki, i obie strony transakcji odnoszą korzyść.
Ponieważ człowiek jest nastawiony na maksymalny uzysk z transakcji, to w celu jego osiągnięcia wytworzy narzędzia i postawy temu służące. Ponadto w trakcie transakcji będzie się starał minimalizować to, co może osiągnąć druga jej strona, bo to jest minimalizacja kosztów, a więc zwiększanie zysku.
Oczywiście natychmiast odezwą się głosy młodocianych wielbicieli wolnego rynku herbu JKM, z ich twierdzeniami, owszem – posiadają owe twierdzenia wsparcie odpowiednich profesorów, że to właśnie wolny rynek, na którym transakcje nie były w żaden sposób ograniczane doprowadził do rozkwitu i dobrobytu ludzkości – w dopowiedzeniu Stanów Zjednoczonych. To oczywiście, bardzo przepraszam za wulgaryzm, gówno prawda. Bo do rozkwitu Stanów Zjednoczonych doprowadziły takie czynniki jak: nie mająca nigdy w historii odpowiednika grabież ziemi i surowców naturalnych (zagrabiono cały kontynent), surowa moralność chrześcijańska narzucająca normy i wzorce na zachowania – w tym ekonomiczne, emisja własnego, nie-dłużnego i nie-bankowego pieniądza, aktywność społeczeństwa uzyskana dzięki temu, co wcześniej wymienione oraz braku wcześniej ustalonych stratyfikacji i uwarstwień społeczno-ekonomicznych, które były cechą społeczeństw istniejących od dawna w Europie.
Nałożony na to wszystko “wolny rynek” spowodował powstawanie owych uwarstwień, powstawanie monopoli i oligopoli, w warunkach wolnych transakcji liczy się zysk, a zysk jest największy właśnie przy “dekompozycji” konkurencji i osiągnięciu pozycji “silniejszego” podmiotu transakcji.
Biznesowo/transakcyjne podejście do relacji jest de facto zwykłym egoizmem, który znów, sam w sobie w jakichś ramach i granicach jest postawą naturalną i korzystną. Jednak uzyskawszy rolę dominującą w podejmowaniu decyzji i działań przez ludzi prowadzi do zmian, które trudno inaczej postrzegać jak destruktywne.
Zdolność do poświęcenia
Przeciwstawne podejście do opisywanego jest również właściwe ludziom od zarania i w sumie zdumiewające jest to, że nie uległo ono w trakcie procesu ewolucji ludzkich społeczeństw jakiemuś całkowitemu wyeliminowaniu. To drugie podejście lub postawa opiera się na zdolności do poświęcenia. Przejawia się w takich działaniach, w których podejmującemu je – nie chodzi o jakiś wymierny jego zysk, ale o coś innego.
Poświęca się artysta tworzący dzieło, naukowiec szukający prawdy za wszelką cenę, odkrywca. Poświęca się zakonnik, pędzący swoje całe życie w zamkniętych murach, żołnierz na polu walki, matka opiekująca się dzieckiem i domem, ojciec zapewniający byt i broniący domu. Są też i inne bardziej jaskrawe przykłady poświęcenia, jak ci, co wyjeżdżają by opiekować się trędowatymi, być z biednymi i umierającymi, itd. itp. Nie trzeba chyba przywoływać nazwisk. Za każdym razem poświęcają się dla kogoś, czegoś.
Apostołowie egoizmu, nie mogą inaczej, powiedzą, że powyższe przykłady też są przykładami egoizmu, bo przedstawieni w nich ludzie czerpali ze swoich działań gratyfikację emocjonalną. Bo robili to, gdyż czuli w taki czy inny sposób, satysfakcję lub inną gratyfikację emocjonalną. I to jest prawda. Takie uczucia mogły się pojawiać w sercu młodego mężczyzny, który szedł w bój bronić Polski przed sowiecką nawałą, w sercu Albanki – Matki Teresy, zakładającej domy dla umierających w Indiach itd. itp. Daj Boże tych odczuć egoistom pierniczącym swoje biedne bajki.
Rzecz nie jest zatem w tym, co czuje dana osoba gdy wchodzi w relacje z innymi. Rzecz w tym, czym się kieruje, do czego dąży i co robi.
Tworzenie fałszywego obrazu siebie
Ten powyższy przykład błędnego argumentu ilustruje fundamentalną zasadę postawy biznesowej, którą można określić jako PR. Podstawową sprawą do podmiotu lub osoby prezentującej “transakcyjne” podejście do innych jest tworzenie własnego obrazu, który przedstawia inne, szlachetne w przestrzeni powszechnych wzorców, opisanie działań i starań tegoż podmiotu, tejże osoby.
To tworzenie fikcyjnego obrazu siebie, jest konieczne z dwóch co najmniej względów. Po pierwsze, obraz rzeczywistych swoich działań i postaw jako zmierzających do maksymalnego wykorzystania innych, może być przykry dla psychiki człowieka czy samopoczucia grupy/spoleczności, więc fikcyjny obraz samego siebie pełni rolę środka przeciw bólowego, plastra na ranę. Im bardziej brutalne i de facto krzywdzące, będą działania człowieka, tym silniej będzie on potrzebował wytworzenia i uwierzenia w wytwarzany fikcyjny obraz samego siebie, tym silniej będzie potrzebował przekonać do niego wszystkich pozostałych.
Po drugie, wytwarzanie takiego obrazu, jest potrzebne jako środek uzyskiwania nad innymi “przewagi rynkowej”, jako środek “oślepiania” innych. Widząc, że gość nas “goli” odwrócilibyśmy się od niego albo spuścili mu łomot. “Rozumiejąc”, że stara się o nasze dobro – tu wchodzi skuteczne wpieranie fikcyjnego obrazu tworzonego przez silniejszą stronę relacji – będziemy uczestniczyć w krzywdzących nas relacjach.
Egoistyczne postawy biznesowo-transakcyjne, właściwe dla przestrzeni życia politycznego, społecznego i gospodarczego zostały zaaprobowane wewnętrznie przez ludzi i zastosowane w bezpośrednich relacjach czyli w małżeństwach zwanych teraz “związkami”. Obie strony nowoczesnego związku dążą do maksymalizacji własnych zysków i to dążenie staje się podstawowym wyznacznikiem zachowań. Liczy się to, co ja od niego/niej chcę i czy to uzyskuję, i czy jestem z tego zadowolony teraz. Zrobię wszystko, co możliwe, ogranicza mnie tu trochę zdolność reakcji drugiej osoby, aby osiągnąć to, co chcę.
To podejście rodzi postawy narcystyczne, dążenia do podporządkowania sobie i kontroli nad drugą osobą w relacji, niekończącą się falę konfliktów, starć i walk, które teraz nawet ludzie kościoła reklamują jako fajne i naturalne, byle wszystko było dobrze. Towarzyszą temu, jak wcześniej to wskazano, bardzo intensywne działania maskujące, dążące do ukazania siebie, jako osoby już to poszkodowanej, już to uprawnionej, już to niemal świętej lub – właśnie – poświęcającej się. Ale to wszystko jest tworzeniem fikcyjnego obrazu pełniącego dwie wspomniane funkcje – terapeutyczną i taktyczną, łagodzącą mogący powstać wewnętrzny ból oraz dającą przewagę w interakcji.
Łatwo te prawidłowości, dążenie do własnego zysku kosztem innych oraz równoległe tworzenie maskowania czyli fikcyjnego obrazu siebie, można zaobserwować w sferze społeczno-gospodarczej. Wystarczy spróbować udzielić odpowiedzi na pytanie “Czego oni naprawdę chcą?”
Czego naprawdę oni od nas chcą?
Czego chcą producenci farmaceutyków?
A) Chcą nas leczyć i nam pomagać. Troszczą się o nas, dlatego produkują swoje produkty.
B) Chcą żebyśmy byli chorzy lub myśleli, że jesteśmy chorzy, bo tak będą mogli na nas zarabiać.
Czego chcą media?
A) Chcą nas bawić i informować. Chcą, żebyśmy znali świat i poszerzali własną wiedzę.
B) Chcą nami kierować, nas kształtować, przywiązać nas do siebie. Więc chcą, byśmy nie umieli myśleć, byli prymitywni i nierozgarnięci. Wtedy na nas zarobią.
Czego chcą politycy?
A) Chcą naszej wolności, dobrobytu i bezpieczeństwa.
B) Chcą naszej bezradności, podporządkowania i poczucia zagrożenia, przed którym mają nas chronić. To zapewni im władzę i pieniądze.
Czego chcą producenci żywności?
A) Chcą nam zapewnić pożywienie, które zaspokoi nasz głód i zapewni nam dobre funkcjonowanie.
B) Chcą by jedzenie stało się naszym nałogiem i uzależnieniem, nawet jeśli prowadzi to do oczywistej destrukcji naszego zdrowia. Zrobią wszystko w tym kierunku.
Czego chcą platformy społecznościowe-blogerskie
A) Chcą stwarzać przestrzeń wolności słowa. Dawać ludziom możliwość wypowiedzenia się i kontaktów.
B) Chcą uzależnienia ludzi od siebie, chcą ich czasu i dostępu do ich uwagi, by napełniać je treścią zleconych im reklam i założeń ideowych, by kształtować ich kierunki myślenia w sposób zapewniający tym platformom pozytywne relacje z silniejszymi podmiotami.
Kradzież (bezkarna) jako “najlepsza transakcja”
Można mnożyć pytania i odpowiedzi. Ostatecznie rację wypada przyznać panu Krzysztofowi Karoniowi, który twierdzi, że ostatecznym osiągnięciem starań wg. zasad wolnego rynku jest kradzież. Taka kradzież, która nie rodzi prawdopodobieństwa kary. Wówczas ma miejsce właśnie maksymalizacja zysku, a więc koszty są minimalne a przychód maksymalny. Podobno odsetek osób odpowiadających szczerze na pytanie – Czy gdybyś nigdy, w żaden sposób i ze stu-procentową gwarancją nie mógł zostać pociągnięty do odpowiedzialności i gdyby nikt się ie mógł dowiedzieć, to ukradłbyś coś ze wspólnego “budżetu”? – stale rośnie.
Egoizm w towarzystwie wygenerowanych cyklem ewolucji gatunku ludzkiego zasad moralnych i etycznych jest potrzebnym i właściwym składnikiem decyzji i działań podejmowanych przez człowieka. Obecna sytuacja jednak, gdzie egoizm, wskutek – wolno nam tak przypuszczać – planowanych i długotrwałych wysiłków, zajął pozycję dominującą staje się per saldo dla ludzi niekorzystna.
Ponieważ egoizm nieodłącznie rodzi potrzebę generowania kłamstwa – nieprawdziwego obrazu siebie i swoich działań – kłamstwo w dzisiejszym świecie, w wielu jego wymiarach stało się niemal powszechnością czy normą. Rodzi to patologiczne formy zachowań społecznych i indywidualnych.
“COŚ” więcej
Wypada mieć nadzieję, że rzeczywistość określana pojęciami takimi jak dobro/miłość/prawda/poświęcenie, reprezentowana w skali ludzkości przez wielkie idee religijne zaś w skali bezpośrednich relacji przez bezinteresowne zachowania i bywa – poświęcenie ludzi, nie przeminie całkiem. Nie byłoby to w naszym interesie, który wbrew pozorom nie opiera się wcale na dążeniu do maksymalizacji naszych zysków “tu i teraz”. Jesteśmy czymś więcej i być może właśnie owo “COŚ” więcej odbija się właśnie w przytoczonych rzeczywistościach stojących za tymi słowami: dobro/miłość/prawda/poświęcenie. Dając wyraz w swoim postępowaniu tym wartościom, stajemy po stronie i na drodze do owego ” CZEGOŚ WIĘCEJ”. Do nieznanej i nienazwanej rzeczywistości, z której przybywają do nas utwory Chopina, poezja Herberta, malarstwo europejskie, dalekowschodnie poszukiwania sensu życia, matczyne objęcie dziecka i – jak ja sobie wierzę – Jezus z Nazaretu.
Owo “COŚ” przeciwstawia się dominacji EGOIZMU, bo istnieje jako WSPÓLNOTA, a nie jako pojedynczy podmiot. Owo “COŚ” zatem jest nie tyle osobą, co relacją między osobami. Doświadczamy tego każdorazowo, gdy wchodzimy w relację typu prawdziwa przyjaźń albo jeszcze lepiej miłość. Biznesowo-transakcyje podejście te relacje podkopuje i podminowuje, zdaje się zmierzać do zostawienia człowieka samemu, dążącego do zysku, siebie stawiającego w centrum, ponad i poza innymi i ostatecznie BEZ innych.
Czy coś możemy? Możemy wszystko. Mamy nieskończoną liczbę możliwości działań. Możemy być ludźmi. Dla innych, dla siebie. Możemy nie dać się ogłupiać. Widzieć rzeczy takimi, jakimi są. Możemy robić coś dla innych bezinteresownie. Możemy okazywać ludziom szacunek lub pomoc. W ten sposób, poprzez nasze starania, będziemy nieść przez czas, historię i rzeczywistość, płomyk owego “CZEGOŚ”, który wówczas i w naszym sercu się zapali, i będzie tam, nawet, gdy chwilowo – nas nie będzie.
———————————————————-