Zaproszenie na Śląsk, by opowiedzieć o swojej pielgrzymce do Santiago dostałem dawno, może w zeszłym roku, może wczesną wiosną. Umówiłem się na Jakubowe Święto w lipcu i… pojechałem. I… jak to bywa w życiu, i nawet na pielgrzymce, czasem – nie dociera się do celu, bo przeszkody, bo się nie da, bo TLK Sztygar zatonął w Kielcach ja ugrzęzłem w nich i wróciłem jak niepyszny do domu, zostawiając zapraszających samym sobie.
Ale jak to w życiu i na pielgrzymce trzeba się pozbierać i spróbować znowu, więc 21 listopada wsiadłem… nie, nie do pociągu, choć tak miałem na bilecie, ale do autobusu i ruszyłem ponownie. Autobusem do Puław, potem złapałem pociąg do Dęblina, wreszcie… ponownie TLK Sztygar, tym razem jakiś nowoczesny i ładny, wręcz luksusowy, no bo 6 miejsc w dwójce i gniazdko obok każdego fotela, pięknie na zielono podświetlone, tyle, że moje nie działało, ale nie żądajmy od PKP za wiele i tak było super.
Katowice widziałem raz, przez moment, tylko dworzec i to chyba z 20 lat temu. Zupełnie nie poznałem tego miasta, mimo, że noc. Skontaktowałem się z Ewą i po radosnym, pielgrzymkowym powitaniu, zabrała mnie po prostu do siebie. Tym razem ustaliliśmy, że przyjadę dzień wcześniej, bo to nie wypada, żeby i drugim razem coś wyszło źle i dotrzeć musiałem już “na mur”.
Rozmowy z Ewą i jej mamą. Jak zwykle “po polsku”, jak zwykle o wszystkim, jak zwykle szczerze. Mnóstwo ciekawych, wartych nagłośnienia i popularyzacji spraw i rzeczy. Dwóch niepełnosprawnych (na wózkach) Polaków, co to przerobiło Jeepa i pojechali na południowy kraniec Ameryki Płd, gdzie zimno i pingwiny i ostatnia stała ludzka osada, a potem podróżowali aż po Alaskę na północy. Fantastyczny śląski górnik, facet, który przeszedł do Santiago i z powrotem 9 600 kilometrów, całkiem sam. I mnóstwo, mnóstwo innych spraw i rzeczy.
Rano Karol w drzwiach i jedziemy, i wreszcie widzę trochę Śląsk, bo jak mnie Ewa wiozła, to było ciemno i tylko latarnie, trochę oślepiające oczy. W piekarni wesołe dziewczyny (może “panie” powinienem napisać), w domu u Karola śniadanie i znów trochę rozmów.
– To, co właściwie chciałbyś zobaczyć? – zapytał Karol, bo w bibliotece mieliśmy się zgłosić na 16:00. Tak powiedziała Ewa, a jak Ewa coś powie, to nie ma zmiłuj i już tak musi być.
– Śląsk – odpowiedziałem, po krótkiej chwili.
Więc zobaczyłem Śląsk. Zobaczyłem jak biegnie szlak Camino prowadzony przez ten rejon Polski. Znaki tego szlaku. Tarnowskie Góry, miasto docenione przez Unesco, też chce być trwałą częścią Camino de Santiago, bo… to nie wypada, żeby było inaczej 🙂 Zobaczyłem – no bo jak inaczej, skoro chciałem poznać Śląsk – węgiel. Ale tam, pod ziemią. No i Piekary Śląskie i bazylikę NMP. I w ogóle, naoglądałem się, ale może w szczególności jakoś przypatrując się ludziom, bo – nie wiem czemu – to mnie zawsze najbardziej interesuje.
Przed siedemnastą, kiedy rozpoczynało się spotkanie w bibliotece w Tarnowskich Górach, trochę oklapłem, bo robię od trzech miesięcy audiobooka z mojej książki “Droga”, projekt który wymaga ode mnie wstawania o pierwszej w nocy i pracy tak do czwartej, piątej. Więc wieczorem, jestem trochę w kiepskiej formie, a tu… wystawa fotografii Xunta de Galicia oraz prezentacja filmu, wszystko na temat Camino.
No i pięknie było. Te fotografie, dziś zdjęcia się zdewaluowały. Nawet najlepszymi trudno się zachwycić, bo jest ich po prostu za wiele, są zbyt łatwo dostępne, więc nawet jak człowiek staje przed jakimś zdjęciem wybitnym, to niełatwo je docenić. Te jednak super, wyjątkowe, duże, oprawione w passe-partout znajdowały zainteresowanie zebranych. Film – rewelacja. Ja jeszcze bardziej po tym wszystkim zmarnowany, bo i później, i co “ja”, po takim pięknym pokazie, oklapłem na krześle i trochę się w siebie zapadłem.
17:30 więc, jak każdy prawdziwy pielgrzym, gdy przyjdzie czas, wstałem i ruszyłem i po prostu dałem z siebie wszystko, opowiadając, z pięciominutową przerwą, przez bite dwie godziny, co tam widziałem i doświadczyłem. Złapać uwagę 50-60 osób na dwie godziny, tak żeby ktoś nie zaczął się rozglądać, ziewać, kręcić i przymykać oczu – nie jest łatwo. Bywa, że i hollywodzkiego filmu trudno zdzierżyć. Ale ja całkiem utonąłem w oczach i uszach tych, co przyszli. I może odrobinę, oni w tym moim opowiadaniu.
Na początku zrezygnowałem z mikrofonu, chociaż sala duża i audytorium dość liczne. Gardło dopisało, ręce miałem wolne, dotarłem – dotarliśmy? – do końca. Oklaski – znaczy, nie było całkiem źle, choć mi trudno oceniać, bo ja byłem tu, a oni – tam, naprzeciwko.
Wieczór rodzinny, normalny, u Karola. Potem ranek i Katowice. Pięknie i słonecznie, chociaż, szczególnie samym rankiem, bardzo chłodno, bo cztery stopnie i silny wiatr. Wypiękniało to miasto. Przestronne się zrobiło i nowoczesne. Spodek komponuje się z lśniącym geometrią centrum konferencyjno-wystawowym. Budynek Orkiestry Polskiego Radia i Telewizji wygląda tak jak powinien, a więc i nowocześnie i artystycznie, prawie dochodzą z niego, z jego kształtu, jakieś czyste dźwięki fortepianu. “Superjednostka” stoi tylko niewzruszenie od lat i w nosie ma nowoczesność, bo jest unikatowa i już, i koniec.
Więc jakie były moje wrażenia ze Śląska? Chyba takie, że Ślązacy to fajni ludzie. Owszem, spotkałem dwóch panów i ucieszyłem się, że jasno wokół i nie jestem sam, bo w przeciwnym wypadku plecak utrudniałby mi walkę lub ucieczkę. Generalnie jednak tych Ślązaków bardzo polubiłem, za ich konkretność, otwartość. Zapamiętam śląskie ścieżki Camino i te znaki Via Regia w chłodnym słońcu. I kopalnie, pod ziemią i nad ziemią, węgla i rud srebra. I bazylikę NMP w Piekarach Śląskich, gdzie prześlicznie jest w środku i modlitewnie jakoś. I dowcipy przewodnika górnika, jakie to efekty były mycia górników. I wreszcie tych wszystkich ludzi, w tym Ewę, ducha sprawczego wielu fajnych spraw i Karola, z którym się polubiłem i dzięki któremu jakoś ten Śląsk, tak jak chciałem, zobaczyłem.
Fajnie było. Znaczy – z mojej strony. Mam taką małą nadzieję, że też obopólnie. Że daliśmy sobie coś nawzajem. Bo… na tym polega życie i na tym właśnie polega pielgrzymowanie. Bo życie to pielgrzymowanie i pielgrzymka pozwala zobaczyć, co to znaczy być człowiekiem. A to nie znaczy być perfekcyjnym ani doskonałym. Ani moralizatorskim. To znaczy coś konkretnego robić, to znaczy dzielić się tym, co się ma, bo wszyscy jesteśmy w drodze, bo na tej drodze się spotykamy, bo sobie na niej pomagamy, bo dla siebie nawzajem na niej jesteśmy.
Zdjęcia:
- Fajny przedział klasy 2 w TLK Sztygar:
- Deszcz na szybie w drodze do Katowic:
- Z Karolem na tle szybu:
- Prawie górnik:
- W Bazylice NMP w Piekarach Śląskich:
- Ewa “rządzi”.
- Ja “oklapniety” przed dwu-godzinną prezentacją”:
Moja pielgrzymka w książce dostępnej w wydawnictwie Gaudium: