Pracownik naszej misji katolickiej w Wiesbaden starał się pomóc znaleźć mi nocleg na następny dzień. Jedyne co dało się ustalić to schronisko w Bingen za 37,50 Euro. Dziękuję, mogłem się pakować i wracać do domu. Szedłem więc w pustkę, w niewiedzę. Każdym krokiem szarpiąc się z pytaniem: co teraz?
Wynalazłem po drodze klasztor. Nic nie rozumiałem ze strony internetowej, bo cała po niemiecku. Nie wiedziałem czy to muzeum, czy jakaś placówka religijna. Bardzo zmęczony, późnym wieczorem dotarłem do tego, położonego na wzniesieniu nad Renem, miejsca. Ewidentnie zabytek – myślałem, widząc z daleka niesamowitą budowlę. A tu nie – w środku siostry. Na moje pytanie czy nie znalazłby się dla mnie nocleg dostałem odpowiedź negatywną. Szczęściem coś siostry tchnęło i po chwili jednak u nich zostałem. Spotkało mnie w tym klasztorze jedno z najbardziej mistycznych przeżyć na tej pielgrzymce. Ot… cuda. Albo… życie.
Całość relacji w książce