Można się zetknąć z opiniami, że Camino to taka ucieczka od rzeczywistości. Jadą ludzie do Francji, Hiszpanii, Portugalii, potem idą po przygotowanej trasie, śpią w przygotowanych albergach, nie dotyczą ich problemy życia codziennego, nie muszą zabiegać o chleb, borykać się z problemami, nie dotyka ich cała ta rzeczywistość będąca udziałem ludzi na co dzień.
Owszem, trochę się trudzą, bo idą indywidualnie do Santiago. Owszem są inne problemy, ale przecież nie porównywalne z naszymi, codziennymi. I przecież nie możemy, bo musimy się zająć, bo przecież to jest prawdziwe życie, a nie “wycieczki” pielgrzymkowe do miasta na skraju kontynentu.
Czy zatem Camino nie jest jednak ucieczką od rzeczywistości? Rejteradą tych, co nie potrafią się w niej odnaleźć. Fantazmatem przeżywanym przez tydzień, dwa, przez miesiąc, czasem dłużej. Otóż, myślę, że nie jest. Myślę, że jest dokładnie odwrotnie. Camino jest powrotem do rzeczywistości, odnalezieniem jej na nowo, zetknięciem się z nią. I to właśnie zetknięcie uzdrawia, gdy przebywanie w tzw. codziennej rzeczywistości niestety człowiekowi często szkodzi. Jak to poznać? Wystarczy zobaczyć i porozmawiać z człowiekiem, który na Camino nie był i właśnie się wybiera. Potem wystarczy spotkać i zobaczyć tę samą osobę po powrocie z Camino. Różnica będzie uderzająca 🙂
No tak, ale to nie jest rzeczywistość – uparcie będą powtarzać krytycy. A co to jest rzeczywistość? – wypadałoby zapytać, parafrazując rzymskiego namiestnika Judei. To pytanie jest wbrew pozorom uzasadnione i kluczowe. Nie jest ani filozoficzne ani teoretyczne. Rzeczywistość to po prostu to, co jest. Co jest wokół nas. Rzeczywisty jest kamień przy drodze i człowiek obok nas. Rzeczywisty jest smak wody, którą pijemy i drzewo, którego gałęzie widzimy. To jest właśnie rzeczywistość. To, co spotykamy. Rzeczywistość ma jeszcze jedną cechę, rzeczywistość jest – “teraz”.
Na co dzień żyjemy często w dwóch innych światach, rzeczywistość jedynie udających. Pierwszy z nich to strumień albo może powódź przekazu medialnego, w którym jesteśmy zanurzeni. Obrazy, treści filmy, dźwięki, tego czego niema bezpośrednio wokół nas. Ta powódź daje nam poczucie, że nasza rzeczywistość się powiększa. Że nie jesteśmy już tylko “tu i teraz”, ale w zasadzie zawsze i wszędzie. Bo przecież przekazy są z każdego miejsca, bo są z niemal dowolnego czasu. Ten strumień przekazu może być korzystny, może nam pozwolić lepiej “zrozumieć świat”. Z drugiej jednak strony może być degradujący, bo po pierwsze uzależniający, a po drugie niosący spreparowane dla nas śmieci, lub, co gorzej, informacje by manipulować naszym myśleniem i uwagą.
Więc z czasem zamiast ten dostępny rezerwuar informacji wykorzystywać dla dobra własnego i innych, zwyczajnie w nim toniemy, jesteśmy jak alkoholik, który źle się czuje bez następnej dawki, a kolejna tylko zwiększa uzależnienie i bardziej redukuje: zdolność do samodzielnego myślenia, wolną wolę, poczucie szczęścia.
Drugi świat udający rzeczywistość to nasze własne myślenie. Tak naprawdę nie mieszkamy w rzeczywistości, tylko we własnych myślach. W myśleniu o tym, co będzie jutro, albo za miesiąc, albo kiedyś… W myśleniu o tym, co nam zrobiono rok temu, albo wczoraj, w sklepie. W oczekiwaniu na to, że wreszcie… ah jak będzie przyjemnie, albo że może nastąpi to, czego nie chcemy i jak tego uniknąć. Ile drzew minęliśmy na swoje drodze do pracy, do miasta, do sklepu? Jakie były ich liście? Jaki był kolor nieba? Jak była ubrana mijana przez nas kobieta? Nie mamy zielonego pojęcia, bo mieszkamy w swoich myślach, a nie w rzeczywistości. Oglądamy je, powtarzamy je znowu i znowu, i nie znamy innego sposobu bycia. Więc… czy mamy kontakt z rzeczywistością, czy też z medialnym grajdołkiem z jednej strony i bezkresem naszych myśli – o tym, co było, lub co być może – z drugiej?
Na Camino “siłą rzeczy” wracamy do tego jedynego miejsca, gdzie spotyka się rzeczywistość. Do “Tu i Teraz”. Jest to sposób doświadczania rzeczywistości, trochę pokrewny i podobny do tego, jak doświadczaliśmy świata zanim, zebraliśmy “bagaż doświadczeń”, do czasu gdy młodość szumna.
Na Camino nie oglądamy telewizji, często brak internetu, muzyki, wiadomości i tak dalej. Nie ma całej tej powodzi informacji. Jeśli zdarzają się dni i okresy samotności, to mamy okazję popatrzeć na swoje życie, ale o ileż inaczej niż na co dzień. Nie jest komplusywne powtarzanie pragnień, obaw, tych samych ciągle schematów emocjonalno-myślowych. To jest spotkanie z samym sobą. Z tym, jak naprawdę jest. Bo nie ma presji. Bo nie ma “nauczycieli”. Bo po prostu się idzie.
Ale na Camino najczęściej człowiek po prostu jest “tu i teraz”. I jest to obecność uzdrawiająca. Odbudowująca. Przywracająca. I jest to właśnie powrót do rzeczywistości, do tego, co spotykamy, do tego człowieka, z którym rozmawiamy, do tego kamienia, na którym siadamy, i widoku, co przed nami. To właśnie jest rzeczywistość. Dlatego m.in. kontakty i rozmowy na Camino, często nie mają sobie równych, bo ludzie wreszcie siebie widzą i dostrzegają. I to jest dobry widok.
Więc ten powrót do rzeczywistości, jakim jest Camino, możemy próbować zabrać w tę przestrzeń, określaną jako codzienne życie. To nie będzie proste ani łatwe. Ale Camino, łącznie z decyzją, z uwarunkowaniami, które trzeba przezwyciężyć lub odrzucić, z wysiłkiem, z ryzykiem – też nie jest łatwe. Ale warto. Ostatnim elementem powrotu do rzeczywistości, jakim jest tak naprawdę Camino, jest relacja z Bogiem. No ale to temat na długi, bardzo długi, inny dzień 🙂
————————————————————————
Szczere gratulacje, że pan tego dokonał.
Jestem w połowie książki. Pan z tej przysłowiowej beczki,
zjada tą sól łyżkami.
Myślałem ruszyć z Bolesławca. Ale czytając pana relację, zaczynam wątpić, czy taka dawka goryczy i bólu jest konieczna, aby “zmądrzeć”. Ja swoją już zjadłem.
Zdaje mi się, że ta droga w poszukiwaniu pokory, lepsza dla
młodych. Będę czytać dalej, choć muszę przyznać, że pomimo
b. wielu mądrych zdań; pana jest tam “za dużo”. Za mało tam
pokory intelektualnej. Za dużo (proszę wybaczyć) quasi filozoficznych refleksji, pogladow. (To tak na gorąco, bo ja to muszę dwa razy przeczytac).
Za mało obserwacji rzeczywistości, tzw. trywialnej. Pan pisze o rzeczach b. ważnych i skomplikowanych, z wielką pewnością siebie. Bardzo czesto. Chyba zbyt czesto. Czyzby mały brak skromnosci i powsciagliwosci.
Pan wręcz “gwałci”
swoje ciało i psychikę poddając je żelaznej woli. Czy taka ekstremalna asceza, głód, cierpienie była konieczna ?
Być może, to jest słuszne w pana przypadku, ale w imię popularyzacji Camino i poszukiwania drogi, lepiej by bylo, gdyby pan jasno napisał, że nawet znakomite lekarstwo, w ekstremalnych dawkach nie jest wskazane dla większości pielgrzymów.
Będę czytał dalej z wielkim zainteresowaniem. Będę podążał virtualnie za panem, bo szukanie i podążanie właściwą droga jest
najważniejsze. Pisze pan dużo o osiągnięciu celu.
To stroma sciezka. Często prowadzi do dumy, braku pokory.
Jak pan w sobie radzi ? Być może moje uwagi są przedwczesne, lub przykre. Proszę wybaczyć. Prawda jest w dobroci. Pan to wie.
Jeśli mogę sobie pozwolić na osobisty ton, to zdałem sobie sprawę, ze dla mnie Camino zbyt trudne. Muszę znaleźć swoje Camino w domu, w rodzinie, w pracy. W wielkim mieście ( pisał o tym Merton)(Toronto) może to nawet trudniejsze, ale trzeba iść. Modlitwa, zazen, woluntaryzm, dyscyplina, to sprawdzone ścieżki.
Jakie jest pana Camino teraz ?
Wybacz Zbyszek za poufałość. Zdaje mi się, że myśmy się już spotkali. Jak będziesz w Toronto, spanie i papu masz zaklepane.
Mógłbyś tu zainspirować wielu dobrych ludzi.
Zapraszam
Jurek