Jest 217 dni, do 15 maja 2015 roku, do dnia, w którym nie pójdę na Camino, na wielomiesięczną poniewierkę, po drogach Polski i Europy, by dojść do grobu, jak podaje tradycja, Jakuba apostoła w Santiago de Compostella. A potem być może, jeszcze trzy dni nad Atlantyk.
Nie pójdę, albowiem jestem przyzwyczajony do wygody. Nie wyobrażam sobie sytuacji, gdy miałoby na mnie nie czekać wygodne i ciepłe łóżko. Gdy miałbym nie wiedzieć, czy usnę, czy nie, jakiegoś dnia.
Nie wyobrażam sobie sytuacji, gdy miałbym się zastanawiać, czy i co będę jadł. Mam wyrobiony smak i gust w tym zakresie. Oraz niebagatelne potrzeby.
Nie pójdę, bo jestem domowym kocurem. Kocham pielesze, ciepło i bezpieczeństwo. Cenię wygodę, spokój i przewidywalność. Chcę mieć nad wszystkim kontrolę. Na tyle, na ile się da.
Nie pójdę, bo moje zdrowie, tj. aparat ruchowy znacznie ucierpiał pewien czas temu i teraz po prostu czasem dokucza. Zwykłe sprawy. Ostatnio w ramach testu przeszedłem 12 km. W trakcie, kolejne stawy…, a nie będę się wywnętrzał. Takie tam, drobnostki. Potem przeleżałem w domu z godzinę, następne dwa dni chodząc w dziwny sposób. Ale przeszedłem!
Nie pójdę, bo mnie chyba nie stać. W Polsce teoretycznie, coś tam może bym i wyżebrał, a to nocleg, a to kubek wody. A może i nie, tylko tak mi się zdaje. Trudno powiedzieć. Za granicą, to lipa. Zapomnieć o żebraniu. Za wszystko trzeba zapłacić. To znaczy można jeść po śmietnikach, ale… Noclegi itd. Ileś euro za nocleg, ileś za jedzenie. Ten plecak i te rzeczy.
Nie pójdę, bo to nie ten wiek. Nie jestem jak ci dzielni, silni, młodzi. Pięćdziesiąt lat minęło, więc nie ma co się wygłupiać. Trzeba znać swoje miejsce w szeregu i nie przesadzać z ambicjami.
To w końcu w czym rzecz?
Rzecz w tym, że jest. Takie marzenie. Zamiar. Intencja. Wbrew i na przekór wszystkiemu. Z całą świadomością, że zamiar lekko (czy lekko?) szalony. Że prawdopodobieństwo realizacji, czyli osiągnięcia celu, bliskie zeru. Że to jak wbicie sobie gwoździa w stopę. Że absurd.
I nadal to jest. Całkiem trudne do usunięcia. Dlatego zacząłem odliczać czas. Do 15 maja 2015 roku. Może bym tak poszedł. Poniósł tam myśli swoje, myśli innych – jeśli będą tego chcieli. Może mimo wszystko.
Może jest w człowieku jakieś pragnienie głupoty, szaleństwa, w tym znaczeniu, że chodzi o przekroczenie tego, co daje się pomyśleć, tego co daje się przewidzieć, tego co mieni się rozsądne, tego co wydaje się racjonalne. Może to wyraz jakiejś tęsknoty. Nie wiem za czym. Za Bogiem? Takim realnym, pozakościelnym. Może nieco bliżej do niego, do rzeczywistości, gdy się zaczyna tracić, z oczu, to co się ma, na co dzień? Siebie samego?
Może to w końcu tęsknota za prawdą. Za prawdą o samym sobie, to jest za bytem wykraczającym poza społeczne normy i koleiny.
Mam chyba jedno. Mam to czego ludzie nie mają. Na skutek zbiegu okoliczności, nieostrożności pewnego kierowcy, na skutek postaw wielu ludzi. Mam czas. Nie całkiem wcale wolny, ale jednak. To plus i minus, z wiadomych względów. Ale mogę zdecydować, co zrobić z czasem. I być może na to go właśnie mam. Może tak go właśnie, miałem wykorzystać, może coś nam jest pisane, dla nas samych, dla innych. Może mamy do odegrania jakieś role w życiu, z których nie zdajemy sobie sprawy, albo których wręcz unikamy, bo mamy własne – rozsądne plany.
Jak Ty przejmująco piszesz! Od początku.
(Choć jeszcze bardziej pod koniec wędrówki).
Dziękuję, że nie było Ci szkoda pisać. Przez to, to co przeżyłeś, nie pozostało tylko Twoje.
Warto dzielić się tym, co dobre 🙂
pozdrawiam